Musical o samotności w wielkim mieście i uzdrawiającej mocy muzyki.
„Trudno oderwać wzrok!” – Michał Litorowicz
Musical „Once”, najnowsza premiera Teatru Roma to opowieść o samotności, którą bohaterowie próbują przezwyciężyć poprzez muzykę.
Wojciech Kępczyński ma w dorobku wiele udanych musicali. Na deskach Romy wystawił m.in. „Mamma Mię” czy głośnych „Pilotów”. Najnowszym spektaklem reżysera na Novej Scenie jest „Once”, musical oparty na słynnym filmie o tym samym tytule i późniejszej adaptacji teatralnej, która zdobyła osiem prestiżowych nagród Tony.
Film „Once” z 2006 r. to kameralna historia opowiadająca o spotkaniu dwójki muzyków. Facet i Dziewczyna (nie znamy ich imion) trafiają na siebie przypadkowo w Dublinie. On, rodowity Irlandczyk, jest utalentowanym ulicznym grajkiem, pracującym też jako serwisant odkurzaczy. Ona pochodzi z Czech i jest nie mniej zdolną instrumentalistką. Oboje mają za sobą nieudane związki. Wkrótce połączy ich mocne, choć platoniczne uczucie. Ona zafascynuje się jego piosenkami o byłej dziewczynie, on bezpośredniością nieznajomej.
Dzieło Johna Carneya zdobyło Oscara za najlepszą piosenkę – „Falling Slowly”, zaśpiewaną w filmie przez Glena Hansarda i Markétę Irglovą. Kępczyński przed premierą swojej wersji „Once” w Romie wielokrotnie podkreślał, że najtrudniejszą kwestią był dla niego dobór obsady. Aktorzy nie mają tu bowiem jedynie zadań typowo aktorskich, ale – co kluczowe -wykonują wszystkie piosenki na scenie, grając również na instrumentach. I bez wątpienia wokalno-instrumentalne umiejętności dobranych przez reżysera wykonawców są największą siłą i zaletą „Once”.
Piosenki z ekranowej wersji zostały przetłumaczone na język polski przez Michała Wojnarowskiego. Zresztą w wersji spektaklu Kępczyńskiego pojawia się wiele nowych utworów. Przekrój brzmieniowy jest tu naprawdę szeroki. Obok znanych z filmu kompozycji, jak wspomniane „Falling Slowly” czy „If You Want Me”, znajdziemy w spektaklu Romy również quasi-ludowe melodie czy parodię country. O tym, jak silną stroną polskiego „Once” jest ścieżka muzyczna, świadczą najlepiej możliwości aktorów-muzyków. Poza kilkoma gitarzystami, którzy nadają ton całości, równie istotne są tu skrzypce, pianino czy akordeon. Dodajmy, że część obsady to świetni multiinstrumentaliści.
Nova Scena Teatru Roma to bardzo intymna przestrzeń. Z jednej strony tworzy to ciekawą atmosferę, a sam spektakl nabiera mniej formalnego charakteru – granica między publicznością a widownią, choć wciąż obecna, ulega rozmyciu. Kilkuosobowa obsada pełni też role „techniczne”, np. wnosząc na scenę instrumenty i rekwizyty. Być może to szczegół, ale właśnie takie detale sprawiają, że od „Once” trudno oderwać wzrok – aktorzy są obecni na scenie przez cały czas, jeśli nie w centrum zdarzeń, to w tle, komentując akcję przy użyciu instrumentów.
„Once” Kępczyńskiego dość mocno trzyma się filmowego odpowiednika. Podobnie, jak dzieło Carneya, jest to opowieść o samotności, którą bohaterowie próbują przezwyciężyć poprzez muzykę. Reżyserowi udało się doskonale to zaakcentować, łącząc przy tym minimalizm inscenizacyjny z różnorodnością i żywiołowością samych dźwięków.