Po dwóch latach pracy nad „Pilotami” realizowanie przedstawienia takiego, jak „Once” jest jak katharsis. To ogromna przyjemność – mówi reżyser najnowszej premiery w Teatrze Roma, Wojciech Kępczyński.
Wojciech Kępczyński opowiada o musicalu „Once”. Premiera 12 maja na Novej ScenieTeatru Roma.
„Once” to kameralny film z 2007 roku, na podstawie którego realizuje Pan obecnie musical w Romie. Porównując pracę nad „Once” do „Pilotów”, czyli spektakularnego musicalu z ogromną obsadą, jak Pan postrzega przejście między tymi dwiema odmiennymi historiami? Mamy w Teatrze Roma dwie sceny: dużą, na której gramy jeden spektakl, od premiery, aż do ostatniego przedstawienia, oraz kameralną, która jest sceną repertuarową. „Nova Scena” to niezwykłe miejsce, gdzie gramy musicale np. „5 ostatnich lat”, spektakle poetyckie „Tuwim dla dorosłych”. Odbywają się też tutaj koncerty i przedstawienia dla dzieci.
W Londynie obejrzałem obsypany nagrodami musical „Once”, stworzony na podstawie filmu Johna Carneya, który również zrobił na mnie duże wrażenie. Wiedziałem, że to znakomity materiał na naszą małą scenę. Po dwóch latach pracy nad „Pilotami” realizowanie przedstawienia takiego jak „Once” jest jak katharsis. To ogromna przyjemność, zwłaszcza, że mam też obok siebie znakomitych współpracowników i artystów.
Co urzekło Pana w filmie Carneya?
„Once” to historia dwojga ludzi, z pewnym bagażem doświadczeń. Główna bohaterka jest Czeszką, ma dziecko, rozeszła się z mężem. Z kolei od niego odeszła narzeczona, z którą był parę lat. Co istotne, protagoniści są muzykami -kobieta pianistką, a mężczyzna tak zwanym buskerem, czyli muzykiem grającym na ulicy i w ten sposób zarabiającym na życie. Śpiewa piosenki o swojej „byłej”. Ciekawe jest to, że te postaci nie mają w filmie imion. Ona jest Dziewczyną, on jest po prostu Facetem. Spotykają się przypadkowo, ona jest oczarowana jego śpiewem. W spektaklu opowiadamy historię, która trwała kilka dni, a widzowie są świadkami, jak tę parę ogarnia niezwykłe uczucie. Przeszłość i tęsknotę wyrażają w piosenkach. Gdy ze sobą rozmawiają, wszystko pozostaje niedopowiedziane, dlatego swoje emocje przekazują poprzez muzykę. Piosenki w „Once” są fantastycznie napisane. Mamy tu do czynienia z quasi irlandzką, porywającą muzyką. Przypomnę tylko, że za „Falling Slowly”, główny motyw muzyczny filmu, autorzy dostali Oscara. Liczę na to, że po wyjściu z teatru widzowie będą śpiewać tę piosenkę w drodze do domu. A może nawet spróbują irlandzkiego tańca? (śmiech)
Ciekawostką jest to, że film nakręcono za niewielkie pieniądze, amatorską kamerą, a widzowie i tak oszaleli na jego punkcie. To jest film muzyczny, trochę inny niż wszystkie, to nietypowy musical, chociaż tak się go czasem określa. Dialog, muzyka, śpiew są ze sobą mocno splecione, a piosenki wynikają z uczuć, które bohaterowie w sobie ukrywają.
Jakie zmiany zaszły w Pana spektaklu w stosunku do filmowej wersji?
W filmie ojciec bohatera naprawia odkurzacze, a w naszej wersji dodatkowo jest z zamiłowania gitarzystą i gra na banjo. Mama dziewczyny, jak w filmie, jest Czeszką, ale u nas gra jeszcze na akordeonie. Pojawi się też postać bankowca, który jest gitarzystą i śpiewa country. Dzięki niemu bohaterowie zdobędą pieniądze na nagranie własnej płyty. Ale nie chciałbym zdradzać wszystkich szczegółów fabuły.
Czy piosenki z filmu zostały przetłumaczone na język polski? Czy po przekładzie wciąż mają taką siłę?
Tak, wszystkie piosenki i dialogi zostały wspaniale przetłumaczone na język polski przez Michała Wojnarowskiego. Zresztą tych utworów jest więcej niż w oryginale.
W naszym przedstawieniu mają ogromną siłę, podobnie jak w filmie. Z jednej strony jest to ta sama historia dziejąca się w Dublinie, z drugiej odmienność polega na tym, że w reżyserowanej przeze mnie wersji jest więcej scen, piosenek, pojawia się też taniec. Moja interpretacja musi być siłą rzeczy inna inscenizacyjnie. Będziemy w końcu na małej przestrzeni, w sali kameralnej, gdzie postaramy się zmieścić z tym całym opowiadaniem. Na szczęście to, co najważniejsze, odbywa się w ramach relacji między dwójką bohaterów.
Jakie były największe wyzwania przy realizacji „Once”?
Najtrudniejsze było skompletowanie obsady. Profesjonalni muzycy muszą być aktorami. Grają role, śpiewają i tańczą. Szukaliśmy wykonawców na zamkniętych castingach, bo znając rynek w Polsce, mniej więcej zdawaliśmy sobie sprawę, kto na czym gra i co potrafi. Ostatecznie udało się znaleźć znakomitych muzyków – aktorów. Dobór obsady był największym wyzwaniem. Ale ze mną jest tak, że najpierw wymyślam tytuł, a potem wszyscy się martwimy, jak go zrealizować. I tak było i tym razem, na castingach, od rozmowy z Michałem Wojnarowskim na temat tłumaczenia czy podczas negocjacji z właścicielami praw. Musieliśmy im zresztą wysłać całą scenografię, bo, jak wspomniałem, będziemy mieli inny spektakl niż ten wystawiony w 2011 roku. Wszystko poszło gładko i teraz intensywnie pracujemy.
Kto w takim razie wkomponował się w Pana wizję muzyka-aktora?
Parę głównych bohaterów grają absolwentka Akademii Teatralnej Marta Masza Wągrocka i Adam Krylik w jednej wersji obsady oraz studentka AT Monika Rygasiewicz i Mariusz Totoszko w innej. Warstwa dźwiękowa, tak kluczowa dla opowieści, jest grana na żywo przez naszych bohaterów. Jednocześnie wykonawcy muszą się zmierzyć z typowo dramatycznym aktorstwem. Usłyszymy i zobaczymy tu między innymi Malwinę Misiak (akordeon), Martę Zalewską, Kamilę Szalińską (skrzypce), Kamila Owczarka (wiolonczela), Jacka Wąsowskiego i Wojtka Zalewskiego (banjo), Artura Gierczaka, Michała Chwałę, Wojtka Czerwińskiego, Marcina Murawskiego, Bartka Szpaka (gitary i instrumenty perkusyjne). Nie dosyć, że każdy z obsady gra bardzo charakterystyczną postać, to do tego wszyscy śpiewają i tańczą.
Czegoś takiego nie było w polskim teatrze. Widzowie przyjdą więc zobaczyć historię opowiedzianą przez muzyków.